Zygfryd Gdeczyk

czwartek, 26 listopada 2009

Moja polityczna Zoja

Moja polityczna Zoja

Obserwowałem Panią z zainteresowaniem w internecie, prasie i telewizji. Jestem bardzo dumnym, że stanowi Pani sobą nie tylko wspaniałego wykładowcę,człowieka ale i także społecznika o szerokich horyzontach. Bardzo wysoko ceniłem sobie Pani prasowe wypowiedzi w “Trybunie” mówiące o tym, że szkoła kadrą pedagogiczną,a nie murami, stoi. Nie do wszystkich jednak docierała ta oczywista prawda. Prawda niepotrzebna na etapie politycznych transformacji.

Jest dla mnie ważnym i chcę się z Panią podzielić swoimi wspomnieniami, ponieważ była Pani jedynym człowiekiem, który z tamtego okresu utkwił w mojej pamięci jasnym, wyrazistym i ciepłym obrazem. Przypominam sobie, iż Pani wskazaniem było obyśmy nigdy nie utracili kontaktu z rozwojem i postępem.. W moim przypadku Pani sugestia spełniła się w pełni, za co jestem Pani głęboko wdzięcznym.

Zapewne zgodnie z intencjami Szefa znalazłem się w grupie, jak to on był uprzejmy ocenić nas zrewowltowanych lewicowców;”Woli szewcy, krawcy, artyści i złodzieje tylko żaden nie profesjonalista”. Świeć Panie nad Jego zbłąkaną za żywota duszą. Ten komentarz miał miejsce w kontekście niedoborów jakie wystąpiły w sklepiku studenckim prowadzonym przez Władka Gajowniczka.

A, że byli w tej grupie także fryzjerzy, gimnastycy, chórzyści i członkowie zespołu teatralnego prowadzonego przez panią Frak, więc szefowska opinia miała swoje uzasadnienie i jego zawodowa gorycz była w pełni zrozumiała.

Jak przypuszczam te młodzieńcze błądzenia miały zapewne li tylko charakter ubytku kilku piw nieszczęsnych, na które nie było stać niedoszłych inżynierów z biednych,wiejskich domów. Bo w końcu czymże mógł dysponować równie ubogi studencki sklepik. Jednakże z pedagogicznej perspektywy młodzieńczy występek wymagał skarcenia,by właściwie ukształtować morale materiału na przyszłego człowieka.

Z pewnego rodzaju sarkazmem wracam do tych chwil, które przeżył naonczas nieszczęsny Władzio Gajowniczek, bo cóż one sobą stanowiły wobec dzisiaj dokonywanych operacji przewłaszczeń majątkowych drogą wyzuwania suwerena z jego własności.

Wspominany przeze mnie” Szef nad szefami” sympatią podopiecznych raczej nie darzył, włodarząc zapewne z przypadku na państwowych włościach, więc przyszło mi doświadczyć jego paternalizmu jako wykładowcy i przełożonego, o ironio, w zakresie przedmiotu zwanego, o ile dobrze pamiętam: “Ekonomia i organizacja socjalistycznych gospodarstw rolnych”. Jak się wydaje w tej gradacji wartości zagubiono młodego człowieka na rzecz socjalistycznych struktur. A socjalizm o czym wiemy doskonale preferował raczej człowieka i humanizację stosunków międzyludzkich.

Jako, iż w owym czasie przyszło mi pełnić funkcję przewodniczącego Zarządu pewnej struktury ZMW, więc na każdej konsultacji z Szefem, po wlepieniu kilku dwój, odwoływał się on do mnie w te oto słowa: “A teraz zobaczymy co, woli, ZMW potrafi”, po czym pointował sprawę dwóją do kompletu. Po kilku tego rodzaju dydaktycznych sesjach, z początkiem końca uznałem, że moja edukacja zaczyna być dylematyczną i wyniosłem się gdzie Halik wanilii poszukiwał.

Znamiennym jest ,że nikt wówczas poza Moją Zoją, nie uznał za właściwe porozmawiać ,pożegnać i udzielić niejako “błogosławieństwa” na nową drogę doroślejszego życia. Nikt poza Panią. I doskonale pamiętam ten moment wejścia w dorosłe życie z powodów politycznych przesłanek.

Ja rozumiem ,że w obowiązującej konwencji należało pożegnać wykładowców w trybie jaki oczekiwano ode mnie. Złożyć im podziękowania i wiązanki kwiatów polnych przynajmniej. A mnie dyktowało moje sumienie, szczeniackie doświadczenie,kultura osobista oraz zaszłości z jakimi przyszło mi się borykać,odpowiedzieć nonszalancją i lekceważeniem. Obawiam się jednak ,że to dotrzymanie konwenansów poczytane zostałoby jako zbyt rewolucyjne i prowokacyjne zachowanie wobec Jedynego Autorytetu. Z tego też względu i perspektywy czasu bardzo wysoko oceniam ludzkie, drobne i ciepłe gesty.

Dzięki dobrym słowom i wynikającym z ich kontekstu niejako moralnego wsparcia, było mi znacznie łatwiej wchodzić w dojrzałe życie i jego meandry, doświadczając pierwszych inicjacji stanowiących swego rodzaju konglomerat goryczy, trudnych doświadczeń i dobra, które mi przekazano na resztę drogi życia.

Żywię z tego tytułu ogromną wdzięczność, którą chciałbym spłacić słowami podziękowania,wdzięczności i ogromnego szacunku za odruch szlachetnego serca.Nieczęsto to się zdarza w zwykle wypranym z dobrych emocji i zmerkantylizowanym świecie.

Przez wiele lat czułem się ogromnie zobowiązanym i noszącym w sobie potrzebę podzielenia się swoimi doświadczeniami, odczuciami i przemyśleniami. Jeżeli takiego stanu doświadczamy jednostkowo i przypadkowo, wówczas przesłanki tego zdarzenia usadawiają się gdzieś głęboko w naszej podświadomości, będąc obciążeniem a jednocześnie imperatywem podzielenia się wcześniej zaimplementowanym owocem dobra.
Przepraszam za nieco zbyt może filozoficzno- biblijny ton w jaki wpadłem i być może nieuzasadnione ozdobniki językowe.Niemniej okazja i chwila jest niecodzienna.

Zawsze bardzo wysoko sobie ceniłem humanistów , którzy potrafią przekonać do literatury i poezji,do rzeczy wielkich i pięknych. Sugestywnie łączą oni wdrażanie zainteresowania poezją, jej emocjonalnym odbiorem oraz logiczną analizą. Podrzucają stosowne źródła, artykuły z interesującą problematyką do opracowania.To poszerzało horyzonty, budziło zaciekawienie otaczającym światem w zakresie nadbudowy, tworzyło ze smarkaczy ludzi o aspiracjach wyższego rzędu.

Tego się nie zapomina i pozostaje to uwierającym cierniem lub znamieniem humanizmu, na zawsze. Za tęwiedzę i kulturę osobistą jakie nam przekazano winni jesteśmy ogromną wdzięczność. Mimo nastania czasów preferujących kapitał jestem głęboko przekonanym, że to humaniści, szczególnie ci o lewicowych sympatiach mają rację i oni w gruncie rzeczy kształtują i formują człowieka.Bo w istocie człowiek to brzmi dumnie. I szkoda jest marnować życie na gromadzenie wartości materialnych ,których nie zabierzemy na drugą stronę cienia, acz kufereczek stóweczek daj Boże.

W rezultacie swoich naukowych peregrynacji znalazłem się w końcu we właściwym czasie na właściwym miejscu. To dzięki życzliwości i skutecznej pomocy mądrych i życzliwych ludzi udało mi się pokonać pierwsze progi i kłody, zdyscyplinować się i osiągnąć zamierzony cel.

Taka postawa wsparcia, nacechowana życzliwością, ciepłem i dobrem, niewątpliwie była mi bardzo potrzebna i pomocna. Stwarzała ona swego rodzaju moralne oparcie i wiarę, że dobro w ostatecznym wymiarze musi się spełnić. W moim przypadku jednak,mimo wszystko, tego rodzaju perturbacje i doświadczenia rodziły poczucie pewnego rodzaju osamotnienia i wyobcowania.

Wydaje się, że takie reperkusje są doświadczeniem wielu osób wskutek dysponowania określonym zakresem wiedzy,doświadczeń oraz poruszaniem się wśród wartości nie zawsze powszechnie znanych i respektowanych.Ostatecznie świat jest takim jaki tworzymy go wokół siebie i poruszamy się w nim.To bardzo ważna subiektywna cecha pozwalająca zaimpregnować się na trudne czasy i nie zawsze życzliwych oraz dobrych ludzi.

Dzisiaj oddaję się naturze kontemplując ją i coraz bardziej integrując sie z nią, świadom nieuchronności.Hoduję winogronka i produkuję na własny użytek szlachetne gronowe czerwone ,wspaniale czyniące na serduszko a także inne przypadłości. Sporo czytam i jeszcze więcej piszę wiodąc ze soba długie i niekiedy uporczywe spory polityczne.

Mimo zmiany systemu nie uważam się za przegranego. Życie wydaje mi się spędziłem uczciwie i godnie nie naruszając niczyich dóbr osobistych. A w tym wszystkim ma swój osobisty i niepodważalny udział, Moja Zoja, za co chcę raz jeszcze podziękować z całego serca życząc głównie zdrowia,optymizmu i uśmiechu na co dzień.

Jestem dumny i szczęśliwy, że miałem okazję spotkać Zojkę w swoim życiu.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]



<< Strona główna